Połowa października. Dzieci już dawno wróciły do szkoły, a
częściej niż na promienie słońca można liczyć na deszcz i chłód. Czy to
oznacza, że lato bezpowrotnie odeszło i na kolejne ciepłe dni trzeba czekać do
kwietnia albo maja? Niekoniecznie.
Zawsze można się spakować i polecieć na słoneczne południe,
na przykład do Włoch. Coraz więcej przewoźników oferuje bezpośrednie przeloty
do stolicy regionu Puglia – Bari (loty m.in. z Warszawy, Katowic, czy Berlina).
A tam, poza istnie wakacyjną pogodą, czeka na nas też gościnność i uczynność
mieszkańców (którzy niestety zwykle nie mówią ani słowa po angielsku), pyszna
kuchnia i cudowne widoki, niezakłócone (jeszcze) przez tłumy turystów.
Jeśli mamy trochę więcej czasu i chcemy się wybrać na
dłuższy urlop, wypoczynek można łatwo połączyć ze zwiedzaniem innych włoskich
miast. Warto wiedzieć, że przeloty wewnątrz Włoch nie należą do drogich i
zwykle są bardziej ekonomiczną opcją niż przejazd pociągiem.
Mnie udało się wyrwać z pracy na 12 dni i zaplanowałam
wraz z moją przyjaciółką wielkie włoskie wakacje. Poleciałyśmy z Berlina do
urokliwego Treviso (gdzie za całe 15 euro zabrał nas Ryanair), zwiedzałyśmy w
deszczu Wenecję i korzystałyśmy z przywilejów mieszkania w mniejszym miasteczku, gdzie dzięki poradom naszej gospodyni z airbnb, zjadłyśmy najlepszą jak dotąd włoską pizzę... Po 3 dniach poleciałyśmy właśnie do Bari (za równie
wygórowaną kwotę). Nie spałyśmy w stolicy regionu, która to ostatecznie zrobiła
na nas chyba najsłabsze wrażenie spośród zwiedzonych miast, ale w Barlettcie,
godzinę drogi pociągiem od Bari. Z lotniska dowiózł nas bezpośredni pociąg, a z
dworca do hotelu – taksówka, chyba jedyna w tym mieście. Sympatycznego pana
taksówkarza widywałyśmy później codziennie w okolicach dworca, jak grywał z
kolegami w karty w swoim wehikule i radośnie nam z daleka pomachiwał.
W Barlettcie spędziłyśmy sześć nocy. Ubolewałyśmy trochę, że
żadna z nas nie czuje się na tyle pewnie za kierownicą (eufemizm; ja np. nie mam nawet prawka - wstyd), żeby wynająć samochód. Pewnie by to trochę ułatwiło
nam podróżowanie, uniezależniło od rozkładów jazdy pociągów (z czym też
związanych było kilka przygód, ale o tym później) i pozwoliło na odwiedzenie
miejsc, do których pociągiem dotrzeć się nie da, jak np. urokliwe Alberobello.
Mimo tego, że byłyśmy zdane na transport publiczny, udało nam się odwiedzić
cztery puglijskie miasteczka – Trani, Bari, Polignano a Mare i Ostuni.
Znalazłyśmy też czas na zwiedzanie Barletty i relaks na plaży, miejscami niestety
dosyć brudnej. W związku z tym, że do Pugli na wakacje przyjeżdżają głównie
Włosi, dla których, gdy za oknem jest 25 stopni to już zdecydowanie „fa frio!”
(jest zimno), na plaży byłyśmy same, niezależnie od pory dnia. Koniec sezonu
wyraźnie widoczny był wszędzie - w restauracjach i pubach należałyśmy do
druzgocącej mniejszości, która na powitanie nie mogła pozwolić sobie na przybicie
piątki z obsługą (przynajmniej przez pierwsze dni, ale o tym też kiedy indziej).
Po bajkowych sześciu dniach wyruszyłyśmy na ostatni włoski
weekend – do Rzymu. Pierwsze wrażenie było przytłaczające. Tłumy turystów, na
dworcach szemrane towarzystwo, a nocleg znaleziony na aribnb, delikatnie rzecz
ujmując, rozczarowujący. W strachu przed potencjalnymi małymi współlokatorami, spałyśmy przy
zapalonym świetle – wielkiej lampie jarzeniowej zamontowanej na suficie, a o 6
rano obudziła nas rodzina gospodarza. Z opisu pokoju w portalu niestety nie wynikało, że oprócz
gospodarza w mieszkaniu przebywa jeszcze 5 innych osób, które nic sobie z
dodatkowych gości nie robią i radośnie trzaskają czym się da zaraz po
przebudzeniu. Wykończone, po nieprzespanej nocy, postanowiłyśmy zmienić
nocleg. W efekcie znalazłyśmy bardzo przyjemny hotelik, na obrzeżach, ale za to
przy metrze, prowadzony przez przesympatyczną rodzinkę. Późnym popołudniem
przeprowadzone, wykąpane i chociaż trochę świeższe wyruszyłyśmy w odwiedziny do
naszych ulubionych rzymskich miejsc. Poczułyśmy się już trochę lepiej i
przypomniałyśmy sobie, że jednak Rzym pięknym miastem jest i już wiedziałyśmy, czemu
tak bardzo chciałyśmy tam wrócić.
Po (mimo wszystko) cudownym weekendzie w Rzymie,
wróciłyśmy do swoich obowiązków. Dzięki temu, że w te 11 dni udało nam się zobaczyć
tyle tak różnych miejsc i przeżyć mnóstwo cudownych chwil, urlop wydał nam się
zdecydowanie dłuższy niż w rzeczywistości.
Mi o wiele większą frajdę sprawiają wyjazdy z ograniczonym budżetem. Spontaniczne, pełne niezwyklych przygód :) Rzym zwiedziłam w maju i to za naprawdę niewielkie pieniadze. Najtaniej wychodzi mi zawsze przejazd- jeżdżę z Ecolines i często 'czaję się' na ich bilety w atrakcyjnych cenach. Aktualna promocja na połączenia do Niemiec nie pozostawia mi wyboru- jadę niedlugo do Hannoveru!
OdpowiedzUsuńZgadzam sie z Anonimowym. Niskobudżetowe wypady są najlepsze! :D
OdpowiedzUsuń