Blog turystyczny prezentujący sprawdzone pomysły na tanie zwiedzanie Europy.

poniedziałek, 17 października 2016

Wielkie włoskie wakacje: Treviso - Wenecja - Puglia - Rzym

Połowa października. Dzieci już dawno wróciły do szkoły, a częściej niż na promienie słońca można liczyć na deszcz i chłód. Czy to oznacza, że lato bezpowrotnie odeszło i na kolejne ciepłe dni trzeba czekać do kwietnia albo maja? Niekoniecznie. 

Zawsze można się spakować i polecieć na słoneczne południe, na przykład do Włoch. Coraz więcej przewoźników oferuje bezpośrednie przeloty do stolicy regionu Puglia – Bari (loty m.in. z Warszawy, Katowic, czy Berlina). A tam, poza istnie wakacyjną pogodą, czeka na nas też gościnność i uczynność mieszkańców (którzy niestety zwykle nie mówią ani słowa po angielsku), pyszna kuchnia i cudowne widoki, niezakłócone (jeszcze) przez tłumy turystów.

Jeśli mamy trochę więcej czasu i chcemy się wybrać na dłuższy urlop, wypoczynek można łatwo połączyć ze zwiedzaniem innych włoskich miast. Warto wiedzieć, że przeloty wewnątrz Włoch nie należą do drogich i zwykle są bardziej ekonomiczną opcją niż przejazd pociągiem.

Mnie udało się wyrwać z pracy na 12 dni i zaplanowałam wraz z moją przyjaciółką wielkie włoskie wakacje. Poleciałyśmy z Berlina do urokliwego Treviso (gdzie za całe 15 euro zabrał nas Ryanair), zwiedzałyśmy w deszczu Wenecję i korzystałyśmy z przywilejów mieszkania w mniejszym miasteczku, gdzie dzięki poradom naszej gospodyni z airbnb, zjadłyśmy najlepszą jak dotąd włoską pizzę... Po 3 dniach poleciałyśmy właśnie do Bari (za równie wygórowaną kwotę). Nie spałyśmy w stolicy regionu, która to ostatecznie zrobiła na nas chyba najsłabsze wrażenie spośród zwiedzonych miast, ale w Barlettcie, godzinę drogi pociągiem od Bari. Z lotniska dowiózł nas bezpośredni pociąg, a z dworca do hotelu – taksówka, chyba jedyna w tym mieście. Sympatycznego pana taksówkarza widywałyśmy później codziennie w okolicach dworca, jak grywał z kolegami w karty w swoim wehikule i radośnie nam z daleka pomachiwał.

W Barlettcie spędziłyśmy sześć nocy. Ubolewałyśmy trochę, że żadna z nas nie czuje się na tyle pewnie za kierownicą (eufemizm; ja np. nie mam nawet prawka - wstyd), żeby wynająć samochód. Pewnie by to trochę ułatwiło nam podróżowanie, uniezależniło od rozkładów jazdy pociągów (z czym też związanych było kilka przygód, ale o tym później) i pozwoliło na odwiedzenie miejsc, do których pociągiem dotrzeć się nie da, jak np. urokliwe Alberobello. Mimo tego, że byłyśmy zdane na transport publiczny, udało nam się odwiedzić cztery puglijskie miasteczka – Trani, Bari, Polignano a Mare i Ostuni. Znalazłyśmy też czas na zwiedzanie Barletty i relaks na plaży, miejscami niestety dosyć brudnej. W związku z tym, że do Pugli na wakacje przyjeżdżają głównie Włosi, dla których, gdy za oknem jest 25 stopni to już zdecydowanie „fa frio!” (jest zimno), na plaży byłyśmy same, niezależnie od pory dnia. Koniec sezonu wyraźnie widoczny był wszędzie - w restauracjach i pubach należałyśmy do druzgocącej mniejszości, która na powitanie nie mogła pozwolić sobie na przybicie piątki z obsługą (przynajmniej przez pierwsze dni, ale o tym też kiedy indziej).

Po bajkowych sześciu dniach wyruszyłyśmy na ostatni włoski weekend – do Rzymu. Pierwsze wrażenie było przytłaczające. Tłumy turystów, na dworcach szemrane towarzystwo, a nocleg znaleziony na aribnb, delikatnie rzecz ujmując, rozczarowujący. W strachu przed potencjalnymi małymi współlokatorami, spałyśmy przy zapalonym świetle – wielkiej lampie jarzeniowej zamontowanej na suficie, a o 6 rano obudziła nas rodzina gospodarza. Z opisu pokoju w portalu niestety nie wynikało, że oprócz gospodarza w mieszkaniu przebywa jeszcze 5 innych osób, które nic sobie z dodatkowych gości nie robią i radośnie trzaskają czym się da zaraz po przebudzeniu. Wykończone, po nieprzespanej nocy, postanowiłyśmy zmienić nocleg. W efekcie znalazłyśmy bardzo przyjemny hotelik, na obrzeżach, ale za to przy metrze, prowadzony przez przesympatyczną rodzinkę. Późnym popołudniem przeprowadzone, wykąpane i chociaż trochę świeższe wyruszyłyśmy w odwiedziny do naszych ulubionych rzymskich miejsc. Poczułyśmy się już trochę lepiej i przypomniałyśmy sobie, że jednak Rzym pięknym miastem jest i już wiedziałyśmy, czemu tak bardzo chciałyśmy tam wrócić.

Po (mimo wszystko) cudownym weekendzie w Rzymie, wróciłyśmy do swoich obowiązków. Dzięki temu, że w te 11 dni udało nam się zobaczyć tyle tak różnych miejsc i przeżyć mnóstwo cudownych chwil, urlop wydał nam się zdecydowanie dłuższy niż w rzeczywistości. 


Share:

2 komentarze:

  1. Mi o wiele większą frajdę sprawiają wyjazdy z ograniczonym budżetem. Spontaniczne, pełne niezwyklych przygód :) Rzym zwiedziłam w maju i to za naprawdę niewielkie pieniadze. Najtaniej wychodzi mi zawsze przejazd- jeżdżę z Ecolines i często 'czaję się' na ich bilety w atrakcyjnych cenach. Aktualna promocja na połączenia do Niemiec nie pozostawia mi wyboru- jadę niedlugo do Hannoveru!

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgadzam sie z Anonimowym. Niskobudżetowe wypady są najlepsze! :D

    OdpowiedzUsuń

O mnie

Moje zdjęcie
Pasjonatka podróży i języków obcych. Na co dzień sporo pracuję (w korporacji i w ngo), studiuję też podyplomowo, ale postanowiłam jeszcze znaleźć czas na pisanie bloga, który powstał dawno temu, ale świeci pustkami. Czas to zmienić! Moje ulubione europejskie kierunki: Puglia (południe Włoch) i północ Sycylii. Odwiedzane w ostatnich latach europejskie państwa: Francja (gdzie przez ponad 1,5 roku mieszkałam), Włochy, Hiszpania, Irlandia, Niemcy, Litwa, Czechy, Wielka Brytania, Chorwacja, Bośnia i Hercegowina, Czarnogóra i Grecja. Najbliższy plan podróży: zachodnie wybrzeże Francji (czerwiec 2018)

Paryż - trochę inne spojrzenie

Choć o Paryżu napisałam już sporo, to jednak mam wrażenie, że po ostatnich dwóch miesiącach (pomieszkuję tu służbowo), mam trochę inne pode...

Najchętniej czytane