Wczoraj wróciłam i już tęsknię za tym hiszpańskim słońcem, za knajpkami pełnymi ludzi o każdej porze dnia i nocy, ciepłym powietrzem i pysznym jedzeniem. Dzięki temu, że mieszkałyśmy u Hiszpanki pochodzącej z Madrytu właśnie, udało nam się spojrzeć na to miasto w zupełnie inny sposób. Poznałyśmy dużo otwartych, ciekawych ludzi. Nieprawdą jest jednak, że mieszkańcy hiszpańskiej stolicy są zamknięci i aroganccy - a może po prostu miałyśmy szczęście trafić na fajnych ludzi? W każdym razie wróciłam z poczuciem, że na pewno nie byłam tam po raz ostatni.
Znów okazało się, że miejsce, które znamy ze zdjęć i opowieści ma niewiele wspólnego z rzeczywistością. Madryt, który wydawał mi się zawsze dostojny, smutny i zamknięty na "obcych" poznałam jako miasto tętniące życiem, pełne radosnych, uśmiechniętych ludzi. Miasto, w którym można porozmawiać z nieznajomym o tym, jakiego ma uroczego psa albo pożartować o pogodzie, bez obawy, że zostaniemy uznani za szaleńców. W którym naturalnym jest uśmiechanie się do siebie nawzajem na ulicy, w metrze, w sklepie. Chociaż oczywiście nie zawsze. Zdarzyło nam się też kilka (słownie: dwie) niezbyt sympatyczne sytuacje, ale o tym kiedy indziej.
Nie da się niestety ukryć, że mieszkańcy Madrytu nie przepadają za nauką języków obcych i rzadko się zdarza, żeby którymś władali, do czego otwarcie się przyznają. Nawet jeśli zrozumieją nasz angielski, to i tak w 90% przypadków odpowiedzą po hiszpańsku. Ale wystarczy, że spróbujemy zagadac w ich języku, nawet bardzo go kalecząc, a będą wniebowzięci. :)
Co podobało mi się najbardziej? Zdecydowanie pogoda i atmosfera. 16 stopni wieczorową porą pod koniec października - dla mnie bajka. Ulice zalane morzem ludzi, również starszych, bary i puby zawsze pełne to coś, czego u nas trochę mi brakuje.
To tyle z pierwszych wrażeń, pisanych na gorąco. Poniżej kilka zdjęć, na pewno jeszcze będzie ich więcej:)
Znów okazało się, że miejsce, które znamy ze zdjęć i opowieści ma niewiele wspólnego z rzeczywistością. Madryt, który wydawał mi się zawsze dostojny, smutny i zamknięty na "obcych" poznałam jako miasto tętniące życiem, pełne radosnych, uśmiechniętych ludzi. Miasto, w którym można porozmawiać z nieznajomym o tym, jakiego ma uroczego psa albo pożartować o pogodzie, bez obawy, że zostaniemy uznani za szaleńców. W którym naturalnym jest uśmiechanie się do siebie nawzajem na ulicy, w metrze, w sklepie. Chociaż oczywiście nie zawsze. Zdarzyło nam się też kilka (słownie: dwie) niezbyt sympatyczne sytuacje, ale o tym kiedy indziej.
Nie da się niestety ukryć, że mieszkańcy Madrytu nie przepadają za nauką języków obcych i rzadko się zdarza, żeby którymś władali, do czego otwarcie się przyznają. Nawet jeśli zrozumieją nasz angielski, to i tak w 90% przypadków odpowiedzą po hiszpańsku. Ale wystarczy, że spróbujemy zagadac w ich języku, nawet bardzo go kalecząc, a będą wniebowzięci. :)
To tyle z pierwszych wrażeń, pisanych na gorąco. Poniżej kilka zdjęć, na pewno jeszcze będzie ich więcej:)