Blog turystyczny prezentujący sprawdzone pomysły na tanie zwiedzanie Europy.

wtorek, 13 lutego 2018

Bilbao, Santander i Oviedo - miasta na Camino del Norte, których nie chcesz ominąć


Choć pieszą wędrówkę do Santiago de Compostela rozpoczęłam w Cudillero, udało mi się zwiedzić jeszcze trzy miasta, które na trasie pojawiają się wcześniej, a są niewątpliwie warte zobaczenia - Bilbao, Santander i Oviedo. Podejrzewam, że pomiędzy nimi można znaleźć jeszcze mnóstwo perełek, zatem jeśli tylko zamierzacie wybrać się na Camino del Norte i macie możliwość wzięcia urlopu dłuższego niż 2 tygodnie (tyle mniej więcej trzeba, by w spokojnym tempie przejść 300 km) - nie wahajcie się i zaczynajcie swoje Camino wcześniej. :)

Bilbao
Do Bilbao dotarliśmy już na koniec całej wyprawy. Po przybyciu do Santiago, dwudniowym odpoczynku i regeneracji trzeba było zacząć myśleć o powrocie do Polski. A samolot wylatywał z Santandera. Jeden z naszych znajomych zaś miał wylot tego samego dnia, tyle, że z Bilbao. Wstępny plan był taki, żeby pojechać do Santandera (bo bliżej) i tam się w dniu wylotu pożegnać. Na zmianę decyzji miało wiele czynników, ale przede wszystkim - Santander już widziałam, poza tym są tam tanie loty i można w każdej chwili wrócić, a Bilbao?

Tak też "wylądowaliśmy" w jednym z bardziej urokliwych hiszpańskich miasteczek. Choć nie mieliśmy zbyt dużo sił, by wszystko pozwiedzać (mnie po całej nocy w autobusie i ostatnich intensywnych dniach spektakularnie spuchły kostki i musiałam się oszczędzać), udało nam się dotrzeć w dwa wspaniałe miejsca - wzgórze widokowe i katedrę św. Jakuba, na której dziedzińcu (?) rosły pomarańcze. :)

Bilbao


Bilbao

Bilbao

Katedra Santiago w Bilbao

Katedra Santiago w Bilbao

Santander

To tutaj rozpoczęła się cała przygoda z Camino. Jest to chyba jedno z wygodniejszych połączeń lotniczych do północnej Hiszpanii z Polski. I jedno z najtańszych! Często można upolować bilety za ok. 100 zł w obie strony. Choć spędziłam tam raptem kilka godzin, bo na dłużej planowałyśmy zatrzymać się w drodze powrotnej - na pewno tam wrócę.

Santander

Santander

Santander
Oviedo
Przeurocze miasteczko, które znajduje się na alternatywnej trasie Camino del Norte. Można stąd również rozpocząć trasę Camino Primitivo. Zdecydowanie polecam. Był to nasz pierwszy dzień w Hiszpanii, do Oviedo przyjechałyśmy autobusem z Santandera (bezpośrednie i szybkie połączenie).

Wtedy jeszcze miałam duuuuużo sił na eksplorację miasta, więc sporo włóczyłyśmy się po mieście, bez planu, znajdując takie perełki jak pomnik Woody'ego Allen'a czy pomnik starszej pani, która spędziła ostatnie lata życia chodząc po parku i fotografując spacerowiczów (historia zasłyszana od dziadka, który opowiadał ją swojemu synowi).

Wtedy też pierwszy raz pokosztowałyśmy asturyjskiego cydru!
Oviedo

Pomnik starszej pani, która fotografowała spacerowiczów w parku w Oviedo

Jedna z uliczek w centrum miasta, Oviedo

Katedra w Oviedo - to tutaj zakupiłyśmy paszporty pielgrzyma, które potem towarzyszyły nam na co dzień. Pieczątki w nich zebrane są teraz kopalnią wspomnień. :)
Oviedo - pomnik Woody'ego Allena


Share:

wtorek, 6 lutego 2018

Miejsca, które warto zobaczyć na Camino del Norte (część nadbrzeżna od Cudillero do Ribadeo)

Nie ukrywam, cała trasa jest bajecznie piękna. Z pustymi, dzikimi plażami, mnóstwem zieleni i urokliwymi miasteczkami.

Poniżej bardzo subiektywna lista miejsc, których na Camino del Norte po prostu nie można przegapić (w kolejności pojawiania się w trakcie wędrówki:).

1. Cudillero
Cudowne miasteczko portowe. Małe, klimatyczne. Z raczej bezproblemowym dojazdem z Oviedo (choć przez Aviles, na zwiedzanie którego już zabrakło na czasu). Jest trochę poza trasą Camino del Norte, ale bez wątpienia warte tego, by nadłożyć kilka kilometrów i na chwilę zboczyć z trasy.

Wzburzone wody Cudillero
Urocze, kolorowe domki
Latarnia morska w Cudillero
2. Most na trasie z Cudillero do Soto de Luiña. 
Asturia pełna jest akweduktów i imponujących mostów, łączących ze sobą wzgórza. Jeden z nich, mijany w drodze do albergue w Soto de Luiña jest niedostępny dla ruchu kołowego i to właśnie przez niego prowadzi Camino. Nam niestety nie udało się znaleźć wejścia, pewnie dlatego, że przez wizytę w Cudillero przez chwilę nie szłyśmy oficjalnym szlakiem (cóż, nie można mieć wszystkiego :) ale zdjęcia i relacje pielgrzymów, którym się to udało były imponujące!
Most w drodze do Soto de Lui Soto de Luiña

Akwedukt mijany na trasie
3. Plaże na trasie z Soto de Luina do Cadavedo
Pierwsza noc spędzona w albergue (schronisku) z trzydziestoma innymi osobami na sali nie była najbardziej komfortową. Niewiarygodnie głośno chrapiący jegomość był później tematem rozmów osób spotykanych po drodze, które też tego dnia spały w tym albergue. Niezniechęcone i w miarę wyspane (tak bardzo się cieszyłam z moich tłumiących hałas słuchawek!) wyruszyłyśmy jednak planowo w dalszą trasę, do Cadavedo.

Droga nie była specjalnie uciążliwa, poza wszechobecnym błotem. Ale to pewnie wynikało z tego, że wtedy nie byłyśmy jeszcze za bardzo zmęczone. Każdego kolejnego dnia, następne kilometry stawały się coraz trudniejsze. :) Trudy wędrówki umilały nam za to takie widoki:






4. Trasa z Cadavedo do Luarci
W Cadavedo nastąpiła pierwsza integracja pielgrzymów, w której było nam dane brać udział. To tutaj poznałyśmy jednego z towarzyszy podróży, z którym rozstaliśmy się dopiero tuż przed Santiago (musiał na końcu przyspieszyć ze względu na wykupiony lot powrotny do USA). Schronisko w Cadavedo natomiast mimo, że kameralne (dwa pokoje kilkuosobowe), było najgorszym, w którym przyszło nam spać podczas całego Camino. Jeśli macie siłę, by isć kawałek dalej - gorąco zachęcam.

Następnego dnia planem było dotarcie do Luarci. Droga była umiarkowanie wymagająca, choć zakwasy zaczynały się dawać we znaki. Po drodze zaś jedna z piękniejszych plaż, jakie udało mi się w trakcie camino zobaczyć. Choć oznaczona nie najlepiej - łatwo po zejściu z niej się pogubić.




5. Luarca
Piękne miasteczko, ukryte w dolinie. Warto przeznaczyć popołudnie na spacer jej wąskimi uliczkami. Zdecydowanie jedno z tych miejsc na trasie Camino del Norte, którego nie można przegapić.

Luarca - panorama
Luarca
Luarca- port

Mewa w Luarce
Luarca 

Luarca widziana z góry

Luarca widziana z góry
6. Navia - La Cardidad
Po popołudniu i nocy spędzonych w uroczej Luarce i poznaniu kilku nowych osób (które okażą się towarzyszyć nam już do końca wędrówki), wyruszamy dalej. W planie jest Navia (za ok. 15 km) lub La Cardidad (30 km). Ostatecznie w Navii spotykamy naszych towarzyszy z poprzedniego dnia i wyruszamy z nimi dalej do La Cardidad.






7. Tapia i Ribadeo
Kolejnego dnia celem było Ribadeo. Po drodze zawitaliśmy jednak jeszcze do Tapii, której plaże nas urzekły. Nie mieliśmy za wiele szczęścia, bo tego dnia praktycznie bez przerwy padało, a był to nasz ostatni dzień wzdłuż nabrzeża. W planie mieliśmy odwiedzenie po drodze kilku plaż, jednak pogoda skutecznie to uniemożliwiła.

Mimo to, zarówno Tapię, jak i Ribadeo mogę polecić z czystym sumieniem - warto zatrzymać się w każdym z tych miejsc choć na chwilę. Niestety z braku sprzyjających warunków posiadam niewiele zdjęć z obu miejsc, musicie uwierzyć mi na słowo!

Plaża w Tapii
Plaża w Tapii
Jedna z dzikich plaż przed Ribadeo, na której planowaliśmy postój
229 km do Santiago de Compostela
Widok na Ribadeo z początku słynnego mostu
W Ribadeo po raz ostatni zobaczymy ocean. Od tej pory teren stanie się jeszcze bardziej górzysty, dzięki czemu wschody słońca będą jeszcze bardziej imponujące. :) Możesz być pewien, że to nie koniec pięknych widoków, Galicja ma dla Ciebie jeszcze sporo niespodzianek!



Share:

piątek, 2 lutego 2018

Camino del Norte - po co iść ponad 300 kilometrów z plecakiem?


Gdyby ktoś mi powiedział kilka lat temu, że spakuję się na prawie trzytygodniową wyprawę w kilkukilogramowy plecak i spędzę wakacje w drodze - robiąc co najmniej 20 km dziennie, śpiąc w wieloosobowych salach (raz nawet w 100-osobowej!), piorąc ubrania co dwa dni, a niewyobrażalną radość sprawią mi kafelki w łazience, jednorazowe prześcieradła i kontakt elektryczny przy łóżku (bo to w warunkach Camino niemały luksus) - popukałabym się w głowę. A jednak.

We wrześniu przeszłam część trasy Camino del Norte, prowadzącej północą Hiszpanii do Santiago de Compostela. Zaczęłam w Cudillero, przeszłam w sumie 304 kilometry, poznałam cudownych ludzi i nie mam najmniejszych wątpliwości, że była to najfajniejsza przygoda, jaką do tej pory dane mi było przeżyć.

Cudillero, tuż przed startem :)

Ale po kolei. Po co zamiast sączyć drinka na pięknej plaży łazić z plecakiem po wymagającym terenie i nabawić się bolesnych odcisków? A no właśnie po wszystko. Żaden wschód słońca nie zachwycił mnie tak bardzo jak te, które dane mi było zobaczyć po wyłonieniu się z ciemnego lasu, po zrobieniu pierwszych kilometrów. Żaden kieliszek wina ani szklanka cydru nie smakowały tak, jak te po całodziennej wędrówce. Nigdy z nowo poznanymi osobami po kilku godzinach znajomości nie rozmawiałam na tak osobiste tematy i nie wyciągałam tak mądrych wniosków. Nigdy nie doceniałam tak bardzo tego, co w życiu mam i co biorę za pewnik. I nigdy nie przypuszczałam, że tak niewiele jest mi potrzebne do szczęścia.

Powiedzieć, że Camino zmienia życie, to jak nic nie powiedzieć. I to opinia osoby umiarkowanie religijnej. Chociaż pewnie trudno to zrozumieć, nie mając za sobą takiego doświadczenia. Nie mówię tego z pychy i zarozumiałości, po prostu ja nie rozumiałam, choć wiele osób polecało tę wędrówkę. Raczej traktowałam ją jako przygodę i okazję do zobaczenia fajnych miejsc. A to zdecydowanie tylko pewna część tego, co nas czeka, gdy wyruszymy w tę drogę.

Camino del Norte, jeden z pierwszych dni

Top 8 wspomnień z Camino del Norte - subiektywny ranking najlepszych doświadczeń, o które trudno na "normalnych wyprawach".

1. Moment dotarcia na plac katedralny w Santiago de Compostela. Wyobraź sobie, że spędziłeś ostatnie naście dni na pieszej wędrówce do miejsca, które nagle pojawia się przed Twoimi oczami. Spotykasz ludzi, z którymi znosiłeś trudy tej wędrówki, z niektórymi docierasz wspólnie do celu, niektórych spotykałeś przypadkowo po drodze wiele razy i właśnie teraz znów się widzicie. Radość przemieszana ze smutkiem i nostalgią, że ta piękna przygoda zaraz się skończy. Że być może nie spotkasz już ludzi, z którymi tak bardzo zbliżyłeś się w ostatnim czasie. Tak bardzo, że nie dziwne było rozmawianie na najbardziej wstydliwe tematy, budzenie się tuż obok siebie (te łóżka w albergue - schronisku stoją naprawdę za blisko:), wymijanie w pidżamie w drodze do łazienki i wspólne opatrywanie ran powstałych w trakcie wędrówki. Ale dziś to jeszcze nieważne, bo idziecie zaraz wszyscy razem na obiad i sangrię, a wieczorem świętujecie dotarcie do celu. W mieście widzicie wielu ludzi nagle zatrzymujących się, by z kimś się uściskać, pogratulować i wejść gdzieś na wspólnego drinka więczącego trudy drogi. Narodowość, ojczysty język, poglądy - nic dzisiaj nie ma znaczenia.

Z compostelą, a więc zaświadczeniem o ukończeniu pielgrzymki pod katedrą w Santiago de Compostela
Część naszej ośmioosobowej grupy po dotarciu do celu

2. Niespieszna droga z Luarci do La Caridad. Słońce, piękne widoki, sześcioosobowa ekipa, która uformowała się raptem dzień wcześniej, a wszyscy mają już wrażenie, że idziemy razem od stu lat, kilka przerw na szklaneczkę cydru w tradycyjnych asturyjskich knajpkach, gdzie miejscowi przychodzą odstrojeni po kościele (jest niedziela), a my wszędzie wchodzimy w naszych gustownych t-shirtach i dość już przetyranych butach trekingowych. Idziemy, śpiewamy, rozmawiamy, gramy w gry. Moja ulubiona - jedna osoba idzie z przodu w słuchawkach i musi zanucić piosenkę którą słyszy tak, by pozostali odgadli, co słyszy. Powstały wtedy niezapomniane choreografie.

W jednej z wiosek, na przeciwko kościoła, dostrzegamy rozstawioną scenę i długie stoły. Radośnie podchodzimy, by zobaczyć co się dzieje, ale nie widzimy nic ciekawego oprócz grupek ludzi stojących pod kościołem, którzy się do nas uśmiechają i machają. Scena musiała służyć w weekendowe wieczory, dziś już nikt z niej nie korzysta. Postanawiamy jednzrobić sobie przerwę, siadając na ziemi kilkadziesiąt metrów od kościoła i otwierając pozostałe z poprzedniego wieczoru piwka. Po chwili podjeżdża karawana i zaczynamy rozumieć, że grupki pod kościołem to osoby czekające na ostatnie pożegnanie bliskiej osoby... Zapada cisza i w chwilowej zadumie ruszamy dalej.

Symbol Camino, czasem sprytnie ukryty
3. Gdy docieramy do Ribadeo, okazuje się, że nie ma miejsca w albergue (która akurat w tym mieście jest dość mała, a miasteczko atrakcyjne - można się było w sumie tego spodziewać). Dwuosobowa część naszej ekipy wyrusza 5 km dalej, by zobaczyć, czy znajdzie się sześć miejsc w kolejnym schronisku. My zaś zostajemy w Ribadeo, sącząc sangrię, jedząc churros i podziwiając uroki miasta. Okazuje się, że dalej też nie ma dla nas miejsca, postanawiamy więc wziąć pokój w hotelu. Niby nic szczególnego, ale prawdziwy prysznic (z wanną!), kameralny jak na warunki Camino pokój z własną łazienką i toaletą (czteroosobowy, najmniejszy w jakim spałam podczas całej wędrówki), białe ręczniki frotte, prawdziwa, biała pościel i wygodne łóżka - sprawiają, że czujemy się jakby luksusowo.
Widok na Ribadeo ze słynnego mostu

4. Najtrudniejszy chyba etap, prowadzący z Ribadeo do Mondonedo, zakończyliśmy obfitą kolacją, ugotowaną w uroczym albergue, położonym na wzgórzu. Po kolacji przenieśliśmy się przed albergue, gdzie przy winie siedzieliśmy jeszcze kilka godzin. Był to najdłuższy wieczór w trakcie całego Camino, który skończył się po 1 w nocy. Istne szaleństwo! A jak wiadomo, późne godziny i wino sprzyjają zwierzeniom. Chyba w ten wieczór wszyscy dowiedzieliśmy się o sobie najwięcej, a do naszej sześcioosobowej grupy dołączyły dwie kolejne osoby. Nigdy nie przypuszczałam, że jestem w stanie tak otwarcie rozmawiać z ludźmi, których znam zaledwie kilka dni (lub godzin).
Widok z albergue w Mondonedo

5. Ciężko jest mi wskazać najlepsze albergue na całej trasie. Wszystkie były zupełnie różne, jedne bardziej, inne mniej komfortowe (jeśli o komforcie w ogóle może tu być mowa:), jedni gospodarze bardziej, a inni mniej przyjaźni. Jednak trudno jest zapomnieć nocleg w starym klasztorze w Sobrado dos Monxes, prowadzonym przez mnichów (którzy z przerwami urzędują tu od XII wieku). Choć przyjmujący nas mnich twierdził, że klasztor należy do rezydującego tam kota, nie do nich.

Nasza grupa liczyła już wtedy osiem osób, więc 10-osobowa, kamienna sypialnia sprawiła nam dużo radości (byliśmy tam prawie sami, ileż prywatności!:). Klasztor sam w sobie jest bardzo zaniedbany (w XIX wieku służył np. za kamieniołom), jednak dziedziniec, teren za klasztorem, z którego podziwialiśmy zachód słońca i jego wnętrza nadal robią duże wrażenie. A jaka tam akustyka! Wieczór spędziliśmy w jego starych ławach, rozmawiając, dumając i testując rozprzestrzenianie się dźwięku w tej średniowiecznej budowli.

Klasztor w Sobrado dos Monxes

Klasztor w Sobrado dos Monxes
Przesympatyczny mnich w Sobrado dos Monxes i kot-rezydent wraz ze swoim portretem

6. Jak wygląda grupa kilku osób, która nagle zaczyna ćwiczyć jogę w centrum miasteczka, albo pod zabytkowym klasztorem i jak reagują na nią przechodnie? W normalnych warunkach pewnie trochę dziwnie. A na Camino? No cóż... Dla mieszkańców mijanych miasteczek chyba byliśmy i tak na tyle egzotyczni ("serio tak codziennie idziecie ileśtam kilometrów?"), że nie wydawali się specjalnie zdumieni, jak zaczynaliśmy ćwiczenia np. na głównym placu miasteczka, w oczekiwaniu na otwarcie restauracji. A inni pielgrzymi często się do nas po prostu przyłączali.
Wspomnę tylko, że był to mój pierwszy kontakt z jogą, za sprawą jednego z naszych kolegów, który prowadził nam prawie codziennie bardzo urozmaicone treningi. :)

Joga pod klasztorem

7. Pomoc w niesieniu plecaka (pomimo, że Twój też ciąży, ale widzisz, że komuś dziś idzie się wyjątkowo ciężko)? Opatrywanie współtowarzyszom ran, pęcherzy, odchodzących paznokci? Dzielenie się ostatnim kawałkiem czekolady albo ulubioną przekąską? Zrzutka na drogi hotel dla dwóch osób, którym zabrakło miejsca w albergue, a jest już zbyt późno, by iść dalej? Na takie rzeczy możesz liczyć w trakcie Camino. I to często od osób, które ledwo znasz.


8. Jak już wspomniałam, jestem osobą umiarkowanie religijną. Na mszach nie bywam regularnie, rzadko mnie też zachwycają. Jednak msza dla pielgrzymów w katedrze Santiago de Compostela zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Nie wiem, czy to zasługa imponującej katedry, tradycyjnego obrzędu, czy tego wszystkiego, co wydarzyło się po drodze, ale przez tę godzinę wielokrotnie ocierałam moje wzruszone oczy. :) Nie pomogło, gdy w homilii ksiądz odniósł się do kijków pielgrzyma, które pomagają mu w trudniejszych momentach wędrówki i poprosił, byśmy po powrocie do domów rozejrzeli się dookoła, czy ktoś z naszego otoczenia nie potrzebuje od nas takiego właśnie wsparcia.
Wnętrze katedry w Santiago de Compostela
Pod katedrą w Santiago de Compostela, tuż po dotarciu do celu
Jeśli nadal się zastanawiasz, czy warto - nie próbuj. Klimat Camino prawdopodobnie po prostu nie jest dla Ciebie.
Share:

O mnie

Moje zdjęcie
Pasjonatka podróży i języków obcych. Na co dzień sporo pracuję (w korporacji i w ngo), studiuję też podyplomowo, ale postanowiłam jeszcze znaleźć czas na pisanie bloga, który powstał dawno temu, ale świeci pustkami. Czas to zmienić! Moje ulubione europejskie kierunki: Puglia (południe Włoch) i północ Sycylii. Odwiedzane w ostatnich latach europejskie państwa: Francja (gdzie przez ponad 1,5 roku mieszkałam), Włochy, Hiszpania, Irlandia, Niemcy, Litwa, Czechy, Wielka Brytania, Chorwacja, Bośnia i Hercegowina, Czarnogóra i Grecja. Najbliższy plan podróży: zachodnie wybrzeże Francji (czerwiec 2018)

Paryż - trochę inne spojrzenie

Choć o Paryżu napisałam już sporo, to jednak mam wrażenie, że po ostatnich dwóch miesiącach (pomieszkuję tu służbowo), mam trochę inne pode...

Najchętniej czytane