Blog turystyczny prezentujący sprawdzone pomysły na tanie zwiedzanie Europy.

piątek, 2 lutego 2018

Camino del Norte - po co iść ponad 300 kilometrów z plecakiem?


Gdyby ktoś mi powiedział kilka lat temu, że spakuję się na prawie trzytygodniową wyprawę w kilkukilogramowy plecak i spędzę wakacje w drodze - robiąc co najmniej 20 km dziennie, śpiąc w wieloosobowych salach (raz nawet w 100-osobowej!), piorąc ubrania co dwa dni, a niewyobrażalną radość sprawią mi kafelki w łazience, jednorazowe prześcieradła i kontakt elektryczny przy łóżku (bo to w warunkach Camino niemały luksus) - popukałabym się w głowę. A jednak.

We wrześniu przeszłam część trasy Camino del Norte, prowadzącej północą Hiszpanii do Santiago de Compostela. Zaczęłam w Cudillero, przeszłam w sumie 304 kilometry, poznałam cudownych ludzi i nie mam najmniejszych wątpliwości, że była to najfajniejsza przygoda, jaką do tej pory dane mi było przeżyć.

Cudillero, tuż przed startem :)

Ale po kolei. Po co zamiast sączyć drinka na pięknej plaży łazić z plecakiem po wymagającym terenie i nabawić się bolesnych odcisków? A no właśnie po wszystko. Żaden wschód słońca nie zachwycił mnie tak bardzo jak te, które dane mi było zobaczyć po wyłonieniu się z ciemnego lasu, po zrobieniu pierwszych kilometrów. Żaden kieliszek wina ani szklanka cydru nie smakowały tak, jak te po całodziennej wędrówce. Nigdy z nowo poznanymi osobami po kilku godzinach znajomości nie rozmawiałam na tak osobiste tematy i nie wyciągałam tak mądrych wniosków. Nigdy nie doceniałam tak bardzo tego, co w życiu mam i co biorę za pewnik. I nigdy nie przypuszczałam, że tak niewiele jest mi potrzebne do szczęścia.

Powiedzieć, że Camino zmienia życie, to jak nic nie powiedzieć. I to opinia osoby umiarkowanie religijnej. Chociaż pewnie trudno to zrozumieć, nie mając za sobą takiego doświadczenia. Nie mówię tego z pychy i zarozumiałości, po prostu ja nie rozumiałam, choć wiele osób polecało tę wędrówkę. Raczej traktowałam ją jako przygodę i okazję do zobaczenia fajnych miejsc. A to zdecydowanie tylko pewna część tego, co nas czeka, gdy wyruszymy w tę drogę.

Camino del Norte, jeden z pierwszych dni

Top 8 wspomnień z Camino del Norte - subiektywny ranking najlepszych doświadczeń, o które trudno na "normalnych wyprawach".

1. Moment dotarcia na plac katedralny w Santiago de Compostela. Wyobraź sobie, że spędziłeś ostatnie naście dni na pieszej wędrówce do miejsca, które nagle pojawia się przed Twoimi oczami. Spotykasz ludzi, z którymi znosiłeś trudy tej wędrówki, z niektórymi docierasz wspólnie do celu, niektórych spotykałeś przypadkowo po drodze wiele razy i właśnie teraz znów się widzicie. Radość przemieszana ze smutkiem i nostalgią, że ta piękna przygoda zaraz się skończy. Że być może nie spotkasz już ludzi, z którymi tak bardzo zbliżyłeś się w ostatnim czasie. Tak bardzo, że nie dziwne było rozmawianie na najbardziej wstydliwe tematy, budzenie się tuż obok siebie (te łóżka w albergue - schronisku stoją naprawdę za blisko:), wymijanie w pidżamie w drodze do łazienki i wspólne opatrywanie ran powstałych w trakcie wędrówki. Ale dziś to jeszcze nieważne, bo idziecie zaraz wszyscy razem na obiad i sangrię, a wieczorem świętujecie dotarcie do celu. W mieście widzicie wielu ludzi nagle zatrzymujących się, by z kimś się uściskać, pogratulować i wejść gdzieś na wspólnego drinka więczącego trudy drogi. Narodowość, ojczysty język, poglądy - nic dzisiaj nie ma znaczenia.

Z compostelą, a więc zaświadczeniem o ukończeniu pielgrzymki pod katedrą w Santiago de Compostela
Część naszej ośmioosobowej grupy po dotarciu do celu

2. Niespieszna droga z Luarci do La Caridad. Słońce, piękne widoki, sześcioosobowa ekipa, która uformowała się raptem dzień wcześniej, a wszyscy mają już wrażenie, że idziemy razem od stu lat, kilka przerw na szklaneczkę cydru w tradycyjnych asturyjskich knajpkach, gdzie miejscowi przychodzą odstrojeni po kościele (jest niedziela), a my wszędzie wchodzimy w naszych gustownych t-shirtach i dość już przetyranych butach trekingowych. Idziemy, śpiewamy, rozmawiamy, gramy w gry. Moja ulubiona - jedna osoba idzie z przodu w słuchawkach i musi zanucić piosenkę którą słyszy tak, by pozostali odgadli, co słyszy. Powstały wtedy niezapomniane choreografie.

W jednej z wiosek, na przeciwko kościoła, dostrzegamy rozstawioną scenę i długie stoły. Radośnie podchodzimy, by zobaczyć co się dzieje, ale nie widzimy nic ciekawego oprócz grupek ludzi stojących pod kościołem, którzy się do nas uśmiechają i machają. Scena musiała służyć w weekendowe wieczory, dziś już nikt z niej nie korzysta. Postanawiamy jednzrobić sobie przerwę, siadając na ziemi kilkadziesiąt metrów od kościoła i otwierając pozostałe z poprzedniego wieczoru piwka. Po chwili podjeżdża karawana i zaczynamy rozumieć, że grupki pod kościołem to osoby czekające na ostatnie pożegnanie bliskiej osoby... Zapada cisza i w chwilowej zadumie ruszamy dalej.

Symbol Camino, czasem sprytnie ukryty
3. Gdy docieramy do Ribadeo, okazuje się, że nie ma miejsca w albergue (która akurat w tym mieście jest dość mała, a miasteczko atrakcyjne - można się było w sumie tego spodziewać). Dwuosobowa część naszej ekipy wyrusza 5 km dalej, by zobaczyć, czy znajdzie się sześć miejsc w kolejnym schronisku. My zaś zostajemy w Ribadeo, sącząc sangrię, jedząc churros i podziwiając uroki miasta. Okazuje się, że dalej też nie ma dla nas miejsca, postanawiamy więc wziąć pokój w hotelu. Niby nic szczególnego, ale prawdziwy prysznic (z wanną!), kameralny jak na warunki Camino pokój z własną łazienką i toaletą (czteroosobowy, najmniejszy w jakim spałam podczas całej wędrówki), białe ręczniki frotte, prawdziwa, biała pościel i wygodne łóżka - sprawiają, że czujemy się jakby luksusowo.
Widok na Ribadeo ze słynnego mostu

4. Najtrudniejszy chyba etap, prowadzący z Ribadeo do Mondonedo, zakończyliśmy obfitą kolacją, ugotowaną w uroczym albergue, położonym na wzgórzu. Po kolacji przenieśliśmy się przed albergue, gdzie przy winie siedzieliśmy jeszcze kilka godzin. Był to najdłuższy wieczór w trakcie całego Camino, który skończył się po 1 w nocy. Istne szaleństwo! A jak wiadomo, późne godziny i wino sprzyjają zwierzeniom. Chyba w ten wieczór wszyscy dowiedzieliśmy się o sobie najwięcej, a do naszej sześcioosobowej grupy dołączyły dwie kolejne osoby. Nigdy nie przypuszczałam, że jestem w stanie tak otwarcie rozmawiać z ludźmi, których znam zaledwie kilka dni (lub godzin).
Widok z albergue w Mondonedo

5. Ciężko jest mi wskazać najlepsze albergue na całej trasie. Wszystkie były zupełnie różne, jedne bardziej, inne mniej komfortowe (jeśli o komforcie w ogóle może tu być mowa:), jedni gospodarze bardziej, a inni mniej przyjaźni. Jednak trudno jest zapomnieć nocleg w starym klasztorze w Sobrado dos Monxes, prowadzonym przez mnichów (którzy z przerwami urzędują tu od XII wieku). Choć przyjmujący nas mnich twierdził, że klasztor należy do rezydującego tam kota, nie do nich.

Nasza grupa liczyła już wtedy osiem osób, więc 10-osobowa, kamienna sypialnia sprawiła nam dużo radości (byliśmy tam prawie sami, ileż prywatności!:). Klasztor sam w sobie jest bardzo zaniedbany (w XIX wieku służył np. za kamieniołom), jednak dziedziniec, teren za klasztorem, z którego podziwialiśmy zachód słońca i jego wnętrza nadal robią duże wrażenie. A jaka tam akustyka! Wieczór spędziliśmy w jego starych ławach, rozmawiając, dumając i testując rozprzestrzenianie się dźwięku w tej średniowiecznej budowli.

Klasztor w Sobrado dos Monxes

Klasztor w Sobrado dos Monxes
Przesympatyczny mnich w Sobrado dos Monxes i kot-rezydent wraz ze swoim portretem

6. Jak wygląda grupa kilku osób, która nagle zaczyna ćwiczyć jogę w centrum miasteczka, albo pod zabytkowym klasztorem i jak reagują na nią przechodnie? W normalnych warunkach pewnie trochę dziwnie. A na Camino? No cóż... Dla mieszkańców mijanych miasteczek chyba byliśmy i tak na tyle egzotyczni ("serio tak codziennie idziecie ileśtam kilometrów?"), że nie wydawali się specjalnie zdumieni, jak zaczynaliśmy ćwiczenia np. na głównym placu miasteczka, w oczekiwaniu na otwarcie restauracji. A inni pielgrzymi często się do nas po prostu przyłączali.
Wspomnę tylko, że był to mój pierwszy kontakt z jogą, za sprawą jednego z naszych kolegów, który prowadził nam prawie codziennie bardzo urozmaicone treningi. :)

Joga pod klasztorem

7. Pomoc w niesieniu plecaka (pomimo, że Twój też ciąży, ale widzisz, że komuś dziś idzie się wyjątkowo ciężko)? Opatrywanie współtowarzyszom ran, pęcherzy, odchodzących paznokci? Dzielenie się ostatnim kawałkiem czekolady albo ulubioną przekąską? Zrzutka na drogi hotel dla dwóch osób, którym zabrakło miejsca w albergue, a jest już zbyt późno, by iść dalej? Na takie rzeczy możesz liczyć w trakcie Camino. I to często od osób, które ledwo znasz.


8. Jak już wspomniałam, jestem osobą umiarkowanie religijną. Na mszach nie bywam regularnie, rzadko mnie też zachwycają. Jednak msza dla pielgrzymów w katedrze Santiago de Compostela zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Nie wiem, czy to zasługa imponującej katedry, tradycyjnego obrzędu, czy tego wszystkiego, co wydarzyło się po drodze, ale przez tę godzinę wielokrotnie ocierałam moje wzruszone oczy. :) Nie pomogło, gdy w homilii ksiądz odniósł się do kijków pielgrzyma, które pomagają mu w trudniejszych momentach wędrówki i poprosił, byśmy po powrocie do domów rozejrzeli się dookoła, czy ktoś z naszego otoczenia nie potrzebuje od nas takiego właśnie wsparcia.
Wnętrze katedry w Santiago de Compostela
Pod katedrą w Santiago de Compostela, tuż po dotarciu do celu
Jeśli nadal się zastanawiasz, czy warto - nie próbuj. Klimat Camino prawdopodobnie po prostu nie jest dla Ciebie.
Share:

0 komentarze:

Prześlij komentarz

O mnie

Moje zdjęcie
Pasjonatka podróży i języków obcych. Na co dzień sporo pracuję (w korporacji i w ngo), studiuję też podyplomowo, ale postanowiłam jeszcze znaleźć czas na pisanie bloga, który powstał dawno temu, ale świeci pustkami. Czas to zmienić! Moje ulubione europejskie kierunki: Puglia (południe Włoch) i północ Sycylii. Odwiedzane w ostatnich latach europejskie państwa: Francja (gdzie przez ponad 1,5 roku mieszkałam), Włochy, Hiszpania, Irlandia, Niemcy, Litwa, Czechy, Wielka Brytania, Chorwacja, Bośnia i Hercegowina, Czarnogóra i Grecja. Najbliższy plan podróży: zachodnie wybrzeże Francji (czerwiec 2018)

Paryż - trochę inne spojrzenie

Choć o Paryżu napisałam już sporo, to jednak mam wrażenie, że po ostatnich dwóch miesiącach (pomieszkuję tu służbowo), mam trochę inne pode...

Najchętniej czytane