Blog turystyczny prezentujący sprawdzone pomysły na tanie zwiedzanie Europy.

czwartek, 31 maja 2018

Rzecz o przypałach - co robić, gdy coś podczas podróży idzie nie tak?

Gdy całkiem niedawno spacerowałam po parku Jezior Plitvickich (przemarznięta, w śniegu po kolana, pomimo, że był to koniec marca...), niespodziewanie zadzwonił telefon od mojej koleżanki. Otóż koleżanka dzwoniła z pytaniem, co ma zrobić, bo właśnie uciekł jej samolot. I byłam pierwszą osobą, o której pomyślała. W końcu tyle miałam już w podróży dziwnych akcji, że na pewno będę wiedziała co zrobić.

Kilka dni temu z kolei zadzwonił do mnie kolega z pracy, z urlopu. Linie lotnicze zgubiły mu bagaż i pomyślał, że na pewno doradzę mu szybciej, niż jakikolwiek konsultant.

Uznałam, że czas się nad sobą zastanowić. Czemu niby ludziom się kojarzę głównie z przypałami? Odpowiedź przyszła szybko. Faktycznie tych nietypowych sytuacji trochę się już w moim życiu wydarzyło. A poza tym to właśnie z takich przygód powstają zabawniejsze opowieści. Dlatego też podzielę się z Wami tym, co już wiem - może komuś ta wiedza się kiedyś przyda.

1. Wybita szyba w wypożyczonym chorwackim samochodzie... W Sarajewie.

To jest mój absolutny numer 1 wśród stresujących sytuacji wyjazdowych. Być może dlatego, że sytuacja jest najświeższa, bo z ostatniego wyjazdu. W każdym razie nie polecam zostawiania samochodu (szczególnie na chorwackich blachach) w centrum Sarajewa (nawet na płatnym parkingu, nawet na godzinę, nawet o 18). Oczywiście to spore uogólnienie, bo taka niespodzianka może nas zaskoczyć wszędzie, ale mimo wszystko trauma nie pozwala mi Was nie ostrzec.

A co zrobić gdy mimo wszystko podobne niefortunne wydarzenie Wam się przytrafi? Jeśli macie wykupione rozszerzone ubezpieczenie, a poza tym zgłosiliście wcześniej w wypożyczalni, że będziecie samochodem opuszczać granice państwa - możecie odetchnąć spokojnie. Stracicie co najwyżej trochę czasu na posterunku, zgłaszając sprawę policji. Pamiętajcie, że ubezpieczyciel będzie potrzebował specjalnego zaświadczenia od funkcjonariuszy, żeby pokryć koszty naprawy. Zaświadczenie to może się też przydać na granicy - kontrole na granicach w tym regionie są nadal dość szczegółowe.

Gorzej, jeśli rozszerzonego ubezpieczenia, wykupionego w danej wypożyczalni nie macie i nie doczytaliście w umowie najmu samochodu, że fakt wyjazdu do innego kraju trzeba wcześniej zgłosić. W naszym przypadku wiązało się to z jakąś szaloną opłatą 5 euro - więc gdyby tylko człowiek doczytał...

Ale że nie doczytał, to była duża spina i nieprzespana noc. Bo nie wiadomo, jak na granicy zareagują na brak tylnej szyby, skoro czepiali się przy wjeździe do Bośni o zarysowania samochodu. Bo nie wiadomo, czy lepiej iść na policję w Sarajewie, by zgłosić sprawę, pokryć koszty kary nałożonej przez wypożyczalnię i spokojnie przejechać granicę. Nie wiadomo wreszcie, jak szkodę wycenią przy oddawaniu samochodu i czy ubezpieczyciel (mieliśmy dodatkowe ubezpieczenie, ale nie to, które sugerowała wypożyczalnia) te koszty pokryje.

Ostatecznie zdecydowaliśmy się jechać z Sarajewa do Zagrzebia z ręcznikiem udającym szybę, a granicę przejechaliśmy ze wszystkimi szybami opuszczonymi (och, jak było gorąco... pomimo temperatury na poziomie 0 stopni) i nikt o nic nie pytał. Samochód udało się oddać bez większych problemów już w Chorwacji, a ubezpieczyciel ostatecznie zwrócił nam koszty pobrane wcześniej z kaucji przez wypożyczalnię - 250 euro. Także wszystko skończyło się dobrze, ale mieliśmy po prostu masę szczęścia. Nie róbcie tego w domu.

2. Spóźnienie na samolot, choć na lotnisku byłam wyjątkowo przed czasem

Nie jestem z tego dumna, ale często zdarza mi się spóźniać lub wpadać na ostatnią chwilę, również w takie kluczowe miejsca jak dworce i lotniska. Tym razem jednak było inaczej. Wszystko poszło zgodnie z planem, a ja półtorej godziny przed odlotem grzecznie czekałam już na lotnisku. Przeszłam wszystkie kontrole, kupiłam sobie kawkę i dumnie się usadowiłam nieopodal bramek.


Godzina odlotu zbliżała się nieubłaganie, a ja nigdzie nie widziałam nazwy miasta, do którego miałam lecieć - Katowic. Pojawiły się za to inne znajomo brzmiące – Kraków, Gdańsk, Warszawa… Dwadzieścia minut przed planowanym odlotem postanowiłam dopytać obsługi lotniska, czemu nie informują, że lot będzie opóźniony.

Okazało się, że nie będzie. Mój samolot właśnie kołuje, startując z innego terminala. Sytuacja miała miejsce kilka lat temu, ale nadal nie mogę się nadziwić jak bezbłędnie zadziałał system kontroli na lotnisku i zastanawiam się, czy gdybym wsiadła do innego samolotu, to ktoś by w ogóle zauważył?

Wtedy jednak już było za późno na takie kombinacje, dostałam ostatecznie od lotniska nowy bilet na "za dwa dni". Nie było to zbyt dużym problemem, bo i tak mieszkałam wtedy we Francji. 

Okazuje się jednak, że jeśli się spóźnisz na samolot to nawet tanie linie są w stanie przebukować Twój bilet na najbliższy lot do wybranej destynacji, na którym będą wolne miejsca. Zwykle wiąże się to z długimi godzinami spędzonymi na lotnisku, żeby sprawdzić, czy na pewno po odprawie to miejsce dla nas się znajdzie i opłatą manipulacyjną - ok. 100 euro. Warto jednak pamiętać, że nie ma konieczności kupowania w tej sytuacji nowego biletu - którego cena może być już znacznie wyższa.

3. Uszkodzony / zagubiony bagaż podczas lotu.

Ląduję sobie radośnie na jednym z europejskich lotnisk, a tu się okazuje, że moja nowiutka walizka, oddana z pełnym zaufaniem do luku bagażowego, wyjeżdża na taśmie z pokaźnym pęknięciem. Oczywiście automatycznie chciałam jak najszybciej wyjść ze strefy odbioru bagażu, żeby gdzieś spokojnie usiąść i wygooglować co w takiej sytuacji mam zrobić. Nie róbcie tego. Szybko się przekonałam, że był to błąd.

Jeśli zauważycie jakiekolwiek uszkodzenie mechaniczne bagażu po jego odebraniu, idźcie od razu do obsługi lotniska, żeby to zgłosić. Niby można takie uszkodzenie zgłosić też później, ale trzeba udowodnić, że sytuacja na pewno miała miejsce podczas lotu - a to może być kłopotliwe.

Warto sprawdzić od razu na stronie przewoźnika, jak wyglądają jego procedury w takim wypadku. Zwykle takich informacji udzieli też pracownik lotniska. W mojej sytuacji, posiadając już spisany na lotnisku protokół, wraz z jego numerem referencyjnym, wysłałam maila na dedykowany adres przewoźnika, opisując szkodę i załączając:
- zdjęcie karty pokładowej,
- zdjęcie wywieszki bagażowej,
- zdjęcie szkody,
- zdjęcie protokołu spisanego na lotnisku.

Ważne, żeby to zrobić w ciągu 7 dniu od daty lotu

Po kilku dniach otrzymałam mail od przewoźnika z linkiem do firmy, która zajmuje się naprawami bagażu, oczywiście w tej sytuacji nieodpłatnie. Firma uznała, że walizka nie nadaje się do naprawy i otrzymałam nowiutki, najbardziej zbliżony do mojej model kurierem - wszystko to na koszt przewoźnika. Co istotne, taka usługa przysługuje nam również bez wykupionego dodatkowego ubezpieczenia - ja takiego nie miałam. :)

W przypadku zagubienia bagażu, procedura wygląda podobnie - trzeba jak najszybciej zgłosić się do obsługi lotniska w strefie odbioru bagażu, spisać odpowiedni protokół, wysłać maila do przewoźnika z odpowiednimi dokumentami. Warto wiedzieć, że linie lotnicze zwracają w tym przypadku zwykle do 100 USD za wydatki, które musimy ponieść w związku z zagubionym bagażem (np. kupując niezbędne kosmetyki czy ubrania). Należy je zgłosić do 21 dni od daty lotu.

Czy przypały psują podróż?

Pewnie trochę tak, jeśli się nimi bardzo stresujemy. Lepiej zmienić podejście i zamiast denerwować się na rzeczy, na które nie mamy już wpływu - szukać szybko rozwiązań. To, że będziemy rozpamiętywać daną sytuację i żałować każdej dodatkowo wydanej złotówki nic nie zmieni. Zamiast tego wyciągnijmy wnioski na przyszłość i lepiej się przygotujmy do kolejnej podróży. A aktualną sytuację obróćmy w żart - serio, każdą można!

Dla mnie z takimi kryzysowymi sytuacjami na wyjazdach jest trochę jak z tęczą. Wszyscy (prawie) wkurzamy się, gdy pada deszcz, ale czasem przynosi on nam też coś o wiele ciekawszego niż bezchmurne niebo. :D Wiem, że banalne porównanie, ale bardzo lubię to zdjęcie. I nie znalazłam żadnego lepiej pasującego do tego posta, wybaczcie. ;)



Share:

piątek, 18 maja 2018

Konferencja "Tam gdzie chcę" - czyli motywator jakich mało

Stała praca i brak odpowiednich oszczędności, by ją rzucić ograniczają Cię w podróżowaniu tak często, jakbyś chciał? Masz dosyć pracy każdego dnia w tym samym miejscu, w sztywnych godzinach, z tymi samymi ludźmi? A może po prostu marzy Ci się wolność i możliwość decydowania o tym, gdzie spędzasz większość swojego dnia ze względu na inne zobowiązania (np. opiekę nad dziećmi)? Jeśli na którekolwiek z tych pytań odpowiedziałeś twierdząco, to zdecydowanie powinieneś wziąć udział w kolejnej edycji konferencji "Tam gdzie chcę", organizowanej przez Tomka Maciejewskiego.

Co to za inicjatywa i jak na nią trafiłam?

Od dawna narzekam na to, że choć całkiem sporo podróżuję i mam w sumie fajne życie, to jednak nie czuję, żebym miała nad nim pełną kontrolę. Chciałabym być bardziej niezależna, chociażby po to, żeby móc zrobić sobie trzydziestkowy prezent i wyjechać z Polski na kilka miesięcy. Poznać świat, poznać ludzi. Uciec od polskiej zimy, która trwa pół roku i nawet teraz przyprawia mnie o dreszcze. A później wrócić (albo nie) i dalej budować życie na własnych warunkach. No tylko jak to zrobić, skoro korpo takie wygodne i daje tak potrzebne do życia pieniążki (straszne słowo, wiem)?

Dywagując o tym z kolegą jakiś czas temu, trafiliśmy na reklamę konferencji "Tam gdzie chcę" (o dzięki Wam, algorytmy fejsbuka!). Plan wydarzenia wydawał się całkiem ciekawy - zbiór prelekcji twórców internetowych, przedsiębiorców i podróżników, których łączy jedno - udało im się stworzyć styl życia, dzięki któremu pracują skąd chcą. Już wiedziałam, że muszę tam być.

Jak wyglądała konferencja?

Choć nie nastawiałam się, że dostanę na tacy gotowe rozwiązania, spodziewałam się, że wrócę z głową pełną pomysłów i ogromną motywacją do zmiany, której tak bardzo potrzebuję. I nie zawiodłam się.

Strzałem w dziesiątkę były trzy nieformalne spotkania w gronie uczestników i prelegentów - piątkowy wieczór w jednej z łódzkich knajpek, sobotnie afterparty i niedzielne późne śniadanie. To własnie interakcje z innymi, podobnie myślącymi osobami, robiącymi w życiu rewelacyjne rzeczy, uważam za największą wartość tego wydarzenia.

Jeśli musiałabym wybrać najlepszego prelegenta, to miałabym ogromny problem. W trójce też się trudno zmieścić. Każdy był zupełnie inny, każdy wniósł wiele i dał do myślenia.

Rafał Cupiał okazał się doskonałym mówcą. To jedna z tych osób, których po prostu nie można nie słuchać. Przekazał też kilka konkretnych rad o kluczowych elementach storytellingu, które łatwo można wykorzystać w biznesie. Ola Gościniak zdradziła nam tajniki tworzenia kursów online. Pochwaliła się też kilkoma wpadkami, udowadniając, że uniknąć ich się nie da, ale można z nimi żyć. Tomek Maciejewski zaproponował gotowy plan na to, by uniezależnić się od lokalizacji w trzy miesiące. Słuchając go nie dało się nie uwierzyć, że (przy systematyczności i cieżkiej pracy) można! Zuza Ledworowska opowiadała o tym, jak tworzyć internetowe treści, by ludzie je czytali. A robiła to z takim humorem i energią, że można by jej słuchać godzinami. Z kolei Oskar Grochowalski tłumaczył, jak można przekonać pracodawcę, by dał nam możliwość pracy zdalnej, a Joanna Szreder opowiedziała o tym, jak wygląda życie zdalnego nauczyciela i jak zdobyła pierwszych uczniów.

Zuza Ledworowska, Rafał Cupiał i Oskar Grochowalski, Konferencja Tam Gdzie Chcę 2018
To tylko kilku z całej listy prelegentów, którzy sprawili, że sobota 12 maja była jednym z bardziej inspirujących dni w moich ostatnich tygodniach. Dla wszystkich ogromne dzięki!

Co mi dała konferencja?

Przede wszystkim była doskonałą okazją do spotkania ludzi myślących podobnie. Marzących o wolności, podróżach, poszukiwaniu w życiu czegoś więcej niż bezpieczny etat i przewidywalność każdego dnia. Uświadomiła mi, że nie tylko w trakcie Camino spotkać można osoby, z którymi po dniu czy dwóch znajomości ma się ochotę rozmawiać na tematy tak bardzo niewygodne i osobiste, że zwykle przemilczane. Którzy mają poczucie humoru tak podobne do mojego, że czasem karuzeli śmiechu nie było końca. I że to, co większość społeczeństwa uważa za dziwne i niezrozumiałe, wcale takim być nie musi.

Dała mi też odwagę do przełamania lęku przed porażką i obciachem, a także przekonanie, że jak się chce (i ciężko na to pracuje), to można. Dziś ten post po raz pierwszy wrzucę pod własnym nazwiskiem. Na zamkniętą grupę, ale jednak. :) Nie bez obaw, że jednak jest słaby, że ludziom się nie spodoba. Nikt nie skomentuje, nikt nie da lajka. Trudno. Dopiero się uczę tutaj pisać, od czegoś trzeba zacząć. Niesamowicie fajnie było wysłuchać tych wszystkich historii ludzi, którym się udało, mimo tego, że na początku też mieli obawy, wpadki, czasem wręcz porażki.

Tomek, który kasował pierwszy post o konferencji, bo nikt na niego nie zareagował. A ostatecznie przyjechało na nią 150 osób i nikt nie chciał wracać! Ola Gościniak, która panicznie bała się kamery, a teraz tworzy świetne kursy online i organizuje webinary! Każdy z prelegentów wniósł coś inspirującego i przypomniał, że nie od razu Kraków zbudowano. Ale nie zbuduje się go bez konsekwencji, systematyczności i ciężkiej pracy, a przecież wena to ściema (dzięki Zuza!).

Także kończę z narzekaniem na moje korpo życie. Włączam turbo doładowanie, biorę się za pisanie tutaj regularnie i rozwijanie pewnego innego pomysłu na zarabianie zdalne, który się na konferencji zrodził. Mam nadzieję, że za kilka miesięcy będę mogła powiedzieć, że też jestem cyfrowym nomadem (nomadą?). A Tomek odejmie kolejnego ze swojej zaplanowanej puli 1918 zdalnie pracujących Polaków. :)

Share:

piątek, 16 marca 2018

Camino de Santiago - co musisz wiedzieć, zanim wyruszysz w drogę?

Camino de Santiago to wspaniała przygoda, która jednak może być bardzo uciążliwa, jeśli nie jesteś do niej odpowiednio przygotowany. Co zatem zrobić przed wyjazdem, by zmniejszyć do minimum negatywne skutki codziennej wędrówki i czerpać z niej jak najwięcej?

Oznaczenie drogi do Santiago de Compostela

1. Wybierz odpowiednią dla siebie trasę Camino de Santiago.

Zanim zaczniesz planować wyprawę, musisz wiedzieć, że tras Camino jest kilka. Zastanów się dobrze, którą chcesz wybrać. Najbardziej popularna jest tzw. francuska. Jest ona stosunkowo mniej wymagająca i spotkasz na niej najwięcej osób, bo przytłaczająca większość pielgrzymów decyduje się wyruszyć właśnie na nią. Popularność zyskuje też trasa portugalska (od Lizbony, przez Porto, w dwóch wariantach - centralnym i nadbrzeżnym). Są też inne opcje - m.in.  Camino Primitivo, Camino angielskie czy Camino de Levante.

Każda trasa jest inna i ma co innego do zaoferowania. Jeśli zależy Ci na przebyciu tej najbardziej tradycyjnej (i zarazem popularnej), która wiedzie przez piękne zabytkowe miasta i miasteczka - wybierz Camino Francese. Jeśli wolisz obcowanie z naturą - dobrym wyborem może być Camino Primitivo. Jeśli zaś lubisz dzikie plaże i koi Cię widok morza - Camino del Norte lub nadbrzeżna wersja Camino Portugese są dla Ciebie.

Dla mnie najbardziej kusząca była trasa północna, Camino del Norte, o której informacje znajdziesz we wcześniejszych wpisach. Warto jednak wiedzieć, że jest to trasa dosyć wymagająca ze względu na spore różnice w wysokości terenu.

2. Sprawdź, gdzie na trasie znajdują się schroniska

Są dostępne różne przewodniki, z których można korzystać. Dzielą one całą trasę na mniejsze etapy, które są możliwe do zrealizowania w ciągu jednego dnia przez praktycznie każdego. Ale oczywiście nie musisz się nimi kierować w 100%. Sprawdź miejsca, w których znajdziesz albergue (czyli caminowe schronisko) i przemyśl, ile kilometrów dziennie chcesz chodzić. Nie musisz wszystkiego planować z góry i mocno Ci to odradzam. Jednego dnia bez problemu zrobisz 30 kilometrów, a innego 15 będzie kłopotliwe. Wszystko zależy od Twojej dyspozycji danego dnia, pogody, ukształtowania terenu na trasie, ludzi, których spotkasz i mnóstwa innych czynników.

Dlatego najlepiej jest wybierać kolejne miejsca na nocleg na bieżąco, z dnia na dzień. Sprawdzaj też opinie o albergue. Chyba przyjemniej spać w czystym miejscu z przyjaznymi hospitalero niż budzić się w nocy w panice, że za chwilę Cię zjedzą robaki, prawda? Chociaż uspokajając osoby obawiające się pluskiew - nie zdarzyło mi się przebywać w towarzystwie tych wątpliwie uroczych stworzeń, a przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo.

3. Mierz siły na zamiary

Zaplanuj kilka dni urlopu więcej, niż zakładasz, że będziesz potrzebował na zrobienie danej trasy. Lepiej jest ten czas później spędzić w Santiago, w Finisterre, albo zwolnić przed końcem trasy, niż biec przez ostatnie etapy w stresie, że nie zdążysz dotrzeć na czas. Nie forsuj się. Nawet jeśli czujesz się dobrze. Dla mnie optymalną odległością do pokonania każdego dnia było 20 km. Raz przeszłam 40 km i mimo, że długo czułam się dobrze, ostatnie kilometry i kolejny dzień wspominam jak koszmar. Pamiętaj, że na Camino chodzisz codziennie i jeśli przesadzisz jednego dnia, Twój organizm nie omieszka Ci się odwdzięczyć.

4. Lepiej mniej niż więcej - co spakować na Camino?


Przygotowując się do Camino gdzieś przeczytałam, że jeśli przy pakowaniu zastanawiasz się, czy coś będzie Ci potrzebne, to po prostu tego nie bierz, bo nie będzie. To cała prawda. Ogranicz się do totalnego minimum. Plecak, który spakujesz będziesz nosić każdego dnia, przez kilka godzin. Nawet jeśli na początku wydaje on Ci się lekki, później dochodzi jeszcze zmęczenie, zakwasy, drobne urazy itd.

O czym natomiast nie możesz zapomnieć? (lista tworzona na Camino del Norte pokonywane we wrześniu)

  • Plastry (dużo plastrów), bandaż elastyczny, nożyczki, leki przeciwbólowe, maści przeciwzapalne (w takich ilościach stosowałam Voltaren, że miałam czasem wrażenie, że jest moim nowym balsamem do ciała), coś na ukąszenia owadów, coś do odkażania drobnych ran, elektrolity, magnez, krem z filtrem - krótko mówiąc: apteczka!
  • Małe kosmetyki - koniecznie małe, bo są lżejsze i dozwolone w bagażu podręcznym, a na 2-3 tygodnie 100 ml w zupełności Ci wystarczy. Moje kosmetyki zniknęły w tajemniczych okolicznościach (pewnie po prostu je gdzieś zostawiłam) już czwartego dnia i musiałam korzystać z kosmetyków znajomych (albo kupić nowe, ale wioski, po których wtedy chodziliśmy miały bardzo średni asortyment). A całe życie myślałam, że co jak co, ale bez mojego żelu do twarzy i odżywki do włosów to na wyjeździe nie dam rady.
  • Kilka par porządnych skarpetek, koniecznie wzmacnianych w newralgicznych miejscach. To naprawdę bardzo ważne, żeby liczbę pęcherzy i odcisków zmniejszyć do minimum.
  • Wygodne buty. Niby banał, ale bardzo ważny. Buty trekingowe muszą być odpowiednio rozchodzone. Nie zabieraj na wyjazd nowej pary, bo istnieje duża szansa, że po kilku dniach nie będziesz mógł w niej wytrzymać. Weź koniecznie drugą parę zakrytych butów, mogą być to buty sportowe, w których czujesz się wyjątkowo komfortowo. Będą ukojeniem w lżejsze dni. Nie zapomnij o klapkach, które przydadzą się zarówno pod prysznic jak i na popołudnia - nic tak nie przynosi ulgi zmęczonym stopom, jak wolność, którą dają klapki po całym dniu w ciężkim obuwiu. :) Czytając porady na różnych forach, wzięłam ze sobą też sandałki, ale zupełnie niepotrzebnie. Założyłam je może ze dwa razy, głównie przez to, że na Camino del Norte praktycznie codziennie trzeba było się taplać w błocie. :) Czytałam też opinie, że buty trekkingowe na Camino wcale nie są potrzebne. Być może na innych trasach. Ja sobie drogi północnej bez nich nie wyobrażam. Dzień czy dwa byłam zmuszona iść w zwykłych butach sportowych i na śliskich kamieniach albo w błocie zadanie to wcale nie było łatwe.
  • Trzy sportowe koszulki, najlepiej odprowadzające pot. Naprawdę nie potrzebujesz więcej.
  • Dwie pary długich, wygodnych spodni (myślę, że z jedną też na upartego można dać radę:) i krótkie szorty
  • Kilka par majtek
  • Dla kobiet - dwa staniki, najlepiej sportowe
  • Ciepła bluza
  • Lżejsza bluza / sweter
  • Kurtka przeciwdeszczowa
  • Kompaktowy śpiwór - jeśli nie zamierzasz spać w namiocie, a tylko w albergue, taki na 20-15 stopni wystarczy. Nigdy w nocy nie zmarzłam, a należę raczej do osób ciepłolubnych. :)
  • Zatyczki do uszu lub słuchawki.  Koniecznie. Tylko lepiej wypróbuj wcześniej, czy się sprawdzają. Ja zamiast zatyczek zabrałam specjalne wyciszające słuchawki (takie, które są używane na budowach) i każdego wieczoru byłam sobie za to wdzięczna.
  • Przewodnik Camino - najlepiej w telefonie lub ebooku w wersji elektronicznej
  • Powerbank - często się zdarza, że na kilkunasto lub kilkudziesięcioosobową salę jest dostępnych tylko kilka kontaktów (rekordem były dwa).
  • Okulary przeciwsłoneczne 
  • Saszetka, tzw. nerka. Było to bardzo wygodne mieć na wierzchu portfel i wszystkie dokumenty (szczególnie paszport pielgrzyma) i nie musieć za każdym razem ściągać plecaka, albo prosić kogoś, by nam coś z naszego bagażu wyciągnął.
  • Słuchawki i ulubiona muzyka - chociaż to pewnie zależy. Ja nie wyobrażam sobie, bym nie mogła się czasem "wyłączyć" i iść słuchając tylko muzyki.
  • Pidżama :)
Co wzięłam, a było mi niepotrzebne?
  • Czytnik ebooków. Myślałam, że spędzę choć kilka wieczór na lekturze. Nope. Czytnik wykorzystałam tylko kilka razy sprawdzając coś w przewodniku - ale mogłam to równie dobrze zrobić w telefonie.
  • Wspomniane wcześniej sandałki
  • Nie powiedziałabym, że aparat fotograficzny był mi niepotrzebny, ale jeśli nie jesteś zagorzałym fanem fotografii, to możesz sobie śmiało odpuścić ten bagaż. Ja następnym razem mocno zastanowię się nad wersją bardziej kompaktową, ewentualnie lepszym telefonem z aparatem.
Czego nie miałam, a wezmę następnym razem?
  • Kijki trekingowe. Nie wierzyłam, ale one naprawdę robią robotę. Szczególnie w sytuacjach kryzysowych. Choć chyba nie można ich przewozić w bagażu podręcznym - rozważę zakup w pierwszej miejscowości do której dotrę. Na pewno na kolejne Camino nie wybiorę się bez nich.
  • Jednorazowe prześcieradło nasączone płynem przeciw insektom. Dla większego komfortu psychicznego.

5. Czy to bezpieczne iść samej?

Często padają takie pytania od przedstawicielek tej piękniejszej płci. Odpowiadam: TAK! Ja na pierwsze Camino sama nie pojechałam, ale wiele jego fragmentów szłam sama i ani przez sekundę nie czułam się zagrożona. I na następne już raczej ruszę w pojedynkę. Nikt, kogo znam i kto przeszedł Camino nie wspomina ani jednej niebezpiecznej sytuacji. Jeśli mimo to masz wątpliwości i nieswojo się czujesz zupełnie sama na trasie - wybierz drogę francuską, najchętniej uczęszczaną. Tam szanse na zupełnie samotną wędrówkę są minimalne.

Oczywiście trzeba pamiętać o podstawowych zasadach bezpieczeństwa. To nie jest tak, że na Camino nigdy nic złego się nie wydarzyło, ale pamiętajmy, że takie sytuacje mogą zdarzyć się wszędzie. Zachowanie zdrowego rozsądku jest kluczowe, również w trakcie tej drogi.

Miej na uwadze, że znakomita większość pielgrzymów, w trakcie swojej wędrówki zawiera nowe znajomości. Wiele z nich przeradza się w długotrwałe przyjaźnie. Jest zatem ogromna szansa, że nawet wyruszając samotnie, szybko znajdziesz towarzyszy.

Jeśli natomiast wyruszasz z kimś, miej pewność, że się dogadacie w nawet najbardziej kryzysowych sytuacjach. No i że będziecie szli podobnym tempem i nikt nikogo nie będzie gonił (ani spowalniał). Nie ma nic bardziej frustrującego w trakcie drogi niż zła atmosfera...

6. Buen Camino!

Wiesz już co wg mnie powinieneś sobie przemyśleć i w co się zaopatrzyć. Pozostaje podjąć tych kilka kluczowych decyzji i ruszyć w drogę.
Powodzenia!
Buen Camino :)

Share:

wtorek, 13 lutego 2018

Bilbao, Santander i Oviedo - miasta na Camino del Norte, których nie chcesz ominąć


Choć pieszą wędrówkę do Santiago de Compostela rozpoczęłam w Cudillero, udało mi się zwiedzić jeszcze trzy miasta, które na trasie pojawiają się wcześniej, a są niewątpliwie warte zobaczenia - Bilbao, Santander i Oviedo. Podejrzewam, że pomiędzy nimi można znaleźć jeszcze mnóstwo perełek, zatem jeśli tylko zamierzacie wybrać się na Camino del Norte i macie możliwość wzięcia urlopu dłuższego niż 2 tygodnie (tyle mniej więcej trzeba, by w spokojnym tempie przejść 300 km) - nie wahajcie się i zaczynajcie swoje Camino wcześniej. :)

Bilbao
Do Bilbao dotarliśmy już na koniec całej wyprawy. Po przybyciu do Santiago, dwudniowym odpoczynku i regeneracji trzeba było zacząć myśleć o powrocie do Polski. A samolot wylatywał z Santandera. Jeden z naszych znajomych zaś miał wylot tego samego dnia, tyle, że z Bilbao. Wstępny plan był taki, żeby pojechać do Santandera (bo bliżej) i tam się w dniu wylotu pożegnać. Na zmianę decyzji miało wiele czynników, ale przede wszystkim - Santander już widziałam, poza tym są tam tanie loty i można w każdej chwili wrócić, a Bilbao?

Tak też "wylądowaliśmy" w jednym z bardziej urokliwych hiszpańskich miasteczek. Choć nie mieliśmy zbyt dużo sił, by wszystko pozwiedzać (mnie po całej nocy w autobusie i ostatnich intensywnych dniach spektakularnie spuchły kostki i musiałam się oszczędzać), udało nam się dotrzeć w dwa wspaniałe miejsca - wzgórze widokowe i katedrę św. Jakuba, na której dziedzińcu (?) rosły pomarańcze. :)

Bilbao


Bilbao

Bilbao

Katedra Santiago w Bilbao

Katedra Santiago w Bilbao

Santander

To tutaj rozpoczęła się cała przygoda z Camino. Jest to chyba jedno z wygodniejszych połączeń lotniczych do północnej Hiszpanii z Polski. I jedno z najtańszych! Często można upolować bilety za ok. 100 zł w obie strony. Choć spędziłam tam raptem kilka godzin, bo na dłużej planowałyśmy zatrzymać się w drodze powrotnej - na pewno tam wrócę.

Santander

Santander

Santander
Oviedo
Przeurocze miasteczko, które znajduje się na alternatywnej trasie Camino del Norte. Można stąd również rozpocząć trasę Camino Primitivo. Zdecydowanie polecam. Był to nasz pierwszy dzień w Hiszpanii, do Oviedo przyjechałyśmy autobusem z Santandera (bezpośrednie i szybkie połączenie).

Wtedy jeszcze miałam duuuuużo sił na eksplorację miasta, więc sporo włóczyłyśmy się po mieście, bez planu, znajdując takie perełki jak pomnik Woody'ego Allen'a czy pomnik starszej pani, która spędziła ostatnie lata życia chodząc po parku i fotografując spacerowiczów (historia zasłyszana od dziadka, który opowiadał ją swojemu synowi).

Wtedy też pierwszy raz pokosztowałyśmy asturyjskiego cydru!
Oviedo

Pomnik starszej pani, która fotografowała spacerowiczów w parku w Oviedo

Jedna z uliczek w centrum miasta, Oviedo

Katedra w Oviedo - to tutaj zakupiłyśmy paszporty pielgrzyma, które potem towarzyszyły nam na co dzień. Pieczątki w nich zebrane są teraz kopalnią wspomnień. :)
Oviedo - pomnik Woody'ego Allena


Share:

wtorek, 6 lutego 2018

Miejsca, które warto zobaczyć na Camino del Norte (część nadbrzeżna od Cudillero do Ribadeo)

Nie ukrywam, cała trasa jest bajecznie piękna. Z pustymi, dzikimi plażami, mnóstwem zieleni i urokliwymi miasteczkami.

Poniżej bardzo subiektywna lista miejsc, których na Camino del Norte po prostu nie można przegapić (w kolejności pojawiania się w trakcie wędrówki:).

1. Cudillero
Cudowne miasteczko portowe. Małe, klimatyczne. Z raczej bezproblemowym dojazdem z Oviedo (choć przez Aviles, na zwiedzanie którego już zabrakło na czasu). Jest trochę poza trasą Camino del Norte, ale bez wątpienia warte tego, by nadłożyć kilka kilometrów i na chwilę zboczyć z trasy.

Wzburzone wody Cudillero
Urocze, kolorowe domki
Latarnia morska w Cudillero
2. Most na trasie z Cudillero do Soto de Luiña. 
Asturia pełna jest akweduktów i imponujących mostów, łączących ze sobą wzgórza. Jeden z nich, mijany w drodze do albergue w Soto de Luiña jest niedostępny dla ruchu kołowego i to właśnie przez niego prowadzi Camino. Nam niestety nie udało się znaleźć wejścia, pewnie dlatego, że przez wizytę w Cudillero przez chwilę nie szłyśmy oficjalnym szlakiem (cóż, nie można mieć wszystkiego :) ale zdjęcia i relacje pielgrzymów, którym się to udało były imponujące!
Most w drodze do Soto de Lui Soto de Luiña

Akwedukt mijany na trasie
3. Plaże na trasie z Soto de Luina do Cadavedo
Pierwsza noc spędzona w albergue (schronisku) z trzydziestoma innymi osobami na sali nie była najbardziej komfortową. Niewiarygodnie głośno chrapiący jegomość był później tematem rozmów osób spotykanych po drodze, które też tego dnia spały w tym albergue. Niezniechęcone i w miarę wyspane (tak bardzo się cieszyłam z moich tłumiących hałas słuchawek!) wyruszyłyśmy jednak planowo w dalszą trasę, do Cadavedo.

Droga nie była specjalnie uciążliwa, poza wszechobecnym błotem. Ale to pewnie wynikało z tego, że wtedy nie byłyśmy jeszcze za bardzo zmęczone. Każdego kolejnego dnia, następne kilometry stawały się coraz trudniejsze. :) Trudy wędrówki umilały nam za to takie widoki:






4. Trasa z Cadavedo do Luarci
W Cadavedo nastąpiła pierwsza integracja pielgrzymów, w której było nam dane brać udział. To tutaj poznałyśmy jednego z towarzyszy podróży, z którym rozstaliśmy się dopiero tuż przed Santiago (musiał na końcu przyspieszyć ze względu na wykupiony lot powrotny do USA). Schronisko w Cadavedo natomiast mimo, że kameralne (dwa pokoje kilkuosobowe), było najgorszym, w którym przyszło nam spać podczas całego Camino. Jeśli macie siłę, by isć kawałek dalej - gorąco zachęcam.

Następnego dnia planem było dotarcie do Luarci. Droga była umiarkowanie wymagająca, choć zakwasy zaczynały się dawać we znaki. Po drodze zaś jedna z piękniejszych plaż, jakie udało mi się w trakcie camino zobaczyć. Choć oznaczona nie najlepiej - łatwo po zejściu z niej się pogubić.




5. Luarca
Piękne miasteczko, ukryte w dolinie. Warto przeznaczyć popołudnie na spacer jej wąskimi uliczkami. Zdecydowanie jedno z tych miejsc na trasie Camino del Norte, którego nie można przegapić.

Luarca - panorama
Luarca
Luarca- port

Mewa w Luarce
Luarca 

Luarca widziana z góry

Luarca widziana z góry
6. Navia - La Cardidad
Po popołudniu i nocy spędzonych w uroczej Luarce i poznaniu kilku nowych osób (które okażą się towarzyszyć nam już do końca wędrówki), wyruszamy dalej. W planie jest Navia (za ok. 15 km) lub La Cardidad (30 km). Ostatecznie w Navii spotykamy naszych towarzyszy z poprzedniego dnia i wyruszamy z nimi dalej do La Cardidad.






7. Tapia i Ribadeo
Kolejnego dnia celem było Ribadeo. Po drodze zawitaliśmy jednak jeszcze do Tapii, której plaże nas urzekły. Nie mieliśmy za wiele szczęścia, bo tego dnia praktycznie bez przerwy padało, a był to nasz ostatni dzień wzdłuż nabrzeża. W planie mieliśmy odwiedzenie po drodze kilku plaż, jednak pogoda skutecznie to uniemożliwiła.

Mimo to, zarówno Tapię, jak i Ribadeo mogę polecić z czystym sumieniem - warto zatrzymać się w każdym z tych miejsc choć na chwilę. Niestety z braku sprzyjających warunków posiadam niewiele zdjęć z obu miejsc, musicie uwierzyć mi na słowo!

Plaża w Tapii
Plaża w Tapii
Jedna z dzikich plaż przed Ribadeo, na której planowaliśmy postój
229 km do Santiago de Compostela
Widok na Ribadeo z początku słynnego mostu
W Ribadeo po raz ostatni zobaczymy ocean. Od tej pory teren stanie się jeszcze bardziej górzysty, dzięki czemu wschody słońca będą jeszcze bardziej imponujące. :) Możesz być pewien, że to nie koniec pięknych widoków, Galicja ma dla Ciebie jeszcze sporo niespodzianek!



Share:

piątek, 2 lutego 2018

Camino del Norte - po co iść ponad 300 kilometrów z plecakiem?


Gdyby ktoś mi powiedział kilka lat temu, że spakuję się na prawie trzytygodniową wyprawę w kilkukilogramowy plecak i spędzę wakacje w drodze - robiąc co najmniej 20 km dziennie, śpiąc w wieloosobowych salach (raz nawet w 100-osobowej!), piorąc ubrania co dwa dni, a niewyobrażalną radość sprawią mi kafelki w łazience, jednorazowe prześcieradła i kontakt elektryczny przy łóżku (bo to w warunkach Camino niemały luksus) - popukałabym się w głowę. A jednak.

We wrześniu przeszłam część trasy Camino del Norte, prowadzącej północą Hiszpanii do Santiago de Compostela. Zaczęłam w Cudillero, przeszłam w sumie 304 kilometry, poznałam cudownych ludzi i nie mam najmniejszych wątpliwości, że była to najfajniejsza przygoda, jaką do tej pory dane mi było przeżyć.

Cudillero, tuż przed startem :)

Ale po kolei. Po co zamiast sączyć drinka na pięknej plaży łazić z plecakiem po wymagającym terenie i nabawić się bolesnych odcisków? A no właśnie po wszystko. Żaden wschód słońca nie zachwycił mnie tak bardzo jak te, które dane mi było zobaczyć po wyłonieniu się z ciemnego lasu, po zrobieniu pierwszych kilometrów. Żaden kieliszek wina ani szklanka cydru nie smakowały tak, jak te po całodziennej wędrówce. Nigdy z nowo poznanymi osobami po kilku godzinach znajomości nie rozmawiałam na tak osobiste tematy i nie wyciągałam tak mądrych wniosków. Nigdy nie doceniałam tak bardzo tego, co w życiu mam i co biorę za pewnik. I nigdy nie przypuszczałam, że tak niewiele jest mi potrzebne do szczęścia.

Powiedzieć, że Camino zmienia życie, to jak nic nie powiedzieć. I to opinia osoby umiarkowanie religijnej. Chociaż pewnie trudno to zrozumieć, nie mając za sobą takiego doświadczenia. Nie mówię tego z pychy i zarozumiałości, po prostu ja nie rozumiałam, choć wiele osób polecało tę wędrówkę. Raczej traktowałam ją jako przygodę i okazję do zobaczenia fajnych miejsc. A to zdecydowanie tylko pewna część tego, co nas czeka, gdy wyruszymy w tę drogę.

Camino del Norte, jeden z pierwszych dni

Top 8 wspomnień z Camino del Norte - subiektywny ranking najlepszych doświadczeń, o które trudno na "normalnych wyprawach".

1. Moment dotarcia na plac katedralny w Santiago de Compostela. Wyobraź sobie, że spędziłeś ostatnie naście dni na pieszej wędrówce do miejsca, które nagle pojawia się przed Twoimi oczami. Spotykasz ludzi, z którymi znosiłeś trudy tej wędrówki, z niektórymi docierasz wspólnie do celu, niektórych spotykałeś przypadkowo po drodze wiele razy i właśnie teraz znów się widzicie. Radość przemieszana ze smutkiem i nostalgią, że ta piękna przygoda zaraz się skończy. Że być może nie spotkasz już ludzi, z którymi tak bardzo zbliżyłeś się w ostatnim czasie. Tak bardzo, że nie dziwne było rozmawianie na najbardziej wstydliwe tematy, budzenie się tuż obok siebie (te łóżka w albergue - schronisku stoją naprawdę za blisko:), wymijanie w pidżamie w drodze do łazienki i wspólne opatrywanie ran powstałych w trakcie wędrówki. Ale dziś to jeszcze nieważne, bo idziecie zaraz wszyscy razem na obiad i sangrię, a wieczorem świętujecie dotarcie do celu. W mieście widzicie wielu ludzi nagle zatrzymujących się, by z kimś się uściskać, pogratulować i wejść gdzieś na wspólnego drinka więczącego trudy drogi. Narodowość, ojczysty język, poglądy - nic dzisiaj nie ma znaczenia.

Z compostelą, a więc zaświadczeniem o ukończeniu pielgrzymki pod katedrą w Santiago de Compostela
Część naszej ośmioosobowej grupy po dotarciu do celu

2. Niespieszna droga z Luarci do La Caridad. Słońce, piękne widoki, sześcioosobowa ekipa, która uformowała się raptem dzień wcześniej, a wszyscy mają już wrażenie, że idziemy razem od stu lat, kilka przerw na szklaneczkę cydru w tradycyjnych asturyjskich knajpkach, gdzie miejscowi przychodzą odstrojeni po kościele (jest niedziela), a my wszędzie wchodzimy w naszych gustownych t-shirtach i dość już przetyranych butach trekingowych. Idziemy, śpiewamy, rozmawiamy, gramy w gry. Moja ulubiona - jedna osoba idzie z przodu w słuchawkach i musi zanucić piosenkę którą słyszy tak, by pozostali odgadli, co słyszy. Powstały wtedy niezapomniane choreografie.

W jednej z wiosek, na przeciwko kościoła, dostrzegamy rozstawioną scenę i długie stoły. Radośnie podchodzimy, by zobaczyć co się dzieje, ale nie widzimy nic ciekawego oprócz grupek ludzi stojących pod kościołem, którzy się do nas uśmiechają i machają. Scena musiała służyć w weekendowe wieczory, dziś już nikt z niej nie korzysta. Postanawiamy jednzrobić sobie przerwę, siadając na ziemi kilkadziesiąt metrów od kościoła i otwierając pozostałe z poprzedniego wieczoru piwka. Po chwili podjeżdża karawana i zaczynamy rozumieć, że grupki pod kościołem to osoby czekające na ostatnie pożegnanie bliskiej osoby... Zapada cisza i w chwilowej zadumie ruszamy dalej.

Symbol Camino, czasem sprytnie ukryty
3. Gdy docieramy do Ribadeo, okazuje się, że nie ma miejsca w albergue (która akurat w tym mieście jest dość mała, a miasteczko atrakcyjne - można się było w sumie tego spodziewać). Dwuosobowa część naszej ekipy wyrusza 5 km dalej, by zobaczyć, czy znajdzie się sześć miejsc w kolejnym schronisku. My zaś zostajemy w Ribadeo, sącząc sangrię, jedząc churros i podziwiając uroki miasta. Okazuje się, że dalej też nie ma dla nas miejsca, postanawiamy więc wziąć pokój w hotelu. Niby nic szczególnego, ale prawdziwy prysznic (z wanną!), kameralny jak na warunki Camino pokój z własną łazienką i toaletą (czteroosobowy, najmniejszy w jakim spałam podczas całej wędrówki), białe ręczniki frotte, prawdziwa, biała pościel i wygodne łóżka - sprawiają, że czujemy się jakby luksusowo.
Widok na Ribadeo ze słynnego mostu

4. Najtrudniejszy chyba etap, prowadzący z Ribadeo do Mondonedo, zakończyliśmy obfitą kolacją, ugotowaną w uroczym albergue, położonym na wzgórzu. Po kolacji przenieśliśmy się przed albergue, gdzie przy winie siedzieliśmy jeszcze kilka godzin. Był to najdłuższy wieczór w trakcie całego Camino, który skończył się po 1 w nocy. Istne szaleństwo! A jak wiadomo, późne godziny i wino sprzyjają zwierzeniom. Chyba w ten wieczór wszyscy dowiedzieliśmy się o sobie najwięcej, a do naszej sześcioosobowej grupy dołączyły dwie kolejne osoby. Nigdy nie przypuszczałam, że jestem w stanie tak otwarcie rozmawiać z ludźmi, których znam zaledwie kilka dni (lub godzin).
Widok z albergue w Mondonedo

5. Ciężko jest mi wskazać najlepsze albergue na całej trasie. Wszystkie były zupełnie różne, jedne bardziej, inne mniej komfortowe (jeśli o komforcie w ogóle może tu być mowa:), jedni gospodarze bardziej, a inni mniej przyjaźni. Jednak trudno jest zapomnieć nocleg w starym klasztorze w Sobrado dos Monxes, prowadzonym przez mnichów (którzy z przerwami urzędują tu od XII wieku). Choć przyjmujący nas mnich twierdził, że klasztor należy do rezydującego tam kota, nie do nich.

Nasza grupa liczyła już wtedy osiem osób, więc 10-osobowa, kamienna sypialnia sprawiła nam dużo radości (byliśmy tam prawie sami, ileż prywatności!:). Klasztor sam w sobie jest bardzo zaniedbany (w XIX wieku służył np. za kamieniołom), jednak dziedziniec, teren za klasztorem, z którego podziwialiśmy zachód słońca i jego wnętrza nadal robią duże wrażenie. A jaka tam akustyka! Wieczór spędziliśmy w jego starych ławach, rozmawiając, dumając i testując rozprzestrzenianie się dźwięku w tej średniowiecznej budowli.

Klasztor w Sobrado dos Monxes

Klasztor w Sobrado dos Monxes
Przesympatyczny mnich w Sobrado dos Monxes i kot-rezydent wraz ze swoim portretem

6. Jak wygląda grupa kilku osób, która nagle zaczyna ćwiczyć jogę w centrum miasteczka, albo pod zabytkowym klasztorem i jak reagują na nią przechodnie? W normalnych warunkach pewnie trochę dziwnie. A na Camino? No cóż... Dla mieszkańców mijanych miasteczek chyba byliśmy i tak na tyle egzotyczni ("serio tak codziennie idziecie ileśtam kilometrów?"), że nie wydawali się specjalnie zdumieni, jak zaczynaliśmy ćwiczenia np. na głównym placu miasteczka, w oczekiwaniu na otwarcie restauracji. A inni pielgrzymi często się do nas po prostu przyłączali.
Wspomnę tylko, że był to mój pierwszy kontakt z jogą, za sprawą jednego z naszych kolegów, który prowadził nam prawie codziennie bardzo urozmaicone treningi. :)

Joga pod klasztorem

7. Pomoc w niesieniu plecaka (pomimo, że Twój też ciąży, ale widzisz, że komuś dziś idzie się wyjątkowo ciężko)? Opatrywanie współtowarzyszom ran, pęcherzy, odchodzących paznokci? Dzielenie się ostatnim kawałkiem czekolady albo ulubioną przekąską? Zrzutka na drogi hotel dla dwóch osób, którym zabrakło miejsca w albergue, a jest już zbyt późno, by iść dalej? Na takie rzeczy możesz liczyć w trakcie Camino. I to często od osób, które ledwo znasz.


8. Jak już wspomniałam, jestem osobą umiarkowanie religijną. Na mszach nie bywam regularnie, rzadko mnie też zachwycają. Jednak msza dla pielgrzymów w katedrze Santiago de Compostela zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Nie wiem, czy to zasługa imponującej katedry, tradycyjnego obrzędu, czy tego wszystkiego, co wydarzyło się po drodze, ale przez tę godzinę wielokrotnie ocierałam moje wzruszone oczy. :) Nie pomogło, gdy w homilii ksiądz odniósł się do kijków pielgrzyma, które pomagają mu w trudniejszych momentach wędrówki i poprosił, byśmy po powrocie do domów rozejrzeli się dookoła, czy ktoś z naszego otoczenia nie potrzebuje od nas takiego właśnie wsparcia.
Wnętrze katedry w Santiago de Compostela
Pod katedrą w Santiago de Compostela, tuż po dotarciu do celu
Jeśli nadal się zastanawiasz, czy warto - nie próbuj. Klimat Camino prawdopodobnie po prostu nie jest dla Ciebie.
Share:

O mnie

Moje zdjęcie
Pasjonatka podróży i języków obcych. Na co dzień sporo pracuję (w korporacji i w ngo), studiuję też podyplomowo, ale postanowiłam jeszcze znaleźć czas na pisanie bloga, który powstał dawno temu, ale świeci pustkami. Czas to zmienić! Moje ulubione europejskie kierunki: Puglia (południe Włoch) i północ Sycylii. Odwiedzane w ostatnich latach europejskie państwa: Francja (gdzie przez ponad 1,5 roku mieszkałam), Włochy, Hiszpania, Irlandia, Niemcy, Litwa, Czechy, Wielka Brytania, Chorwacja, Bośnia i Hercegowina, Czarnogóra i Grecja. Najbliższy plan podróży: zachodnie wybrzeże Francji (czerwiec 2018)

Paryż - trochę inne spojrzenie

Choć o Paryżu napisałam już sporo, to jednak mam wrażenie, że po ostatnich dwóch miesiącach (pomieszkuję tu służbowo), mam trochę inne pode...

Najchętniej czytane